Kiedy publikujemy ten artykuł mijają niemal dwa miesiące od kiedy wyruszyliśmy w samochodową podróż po Europie. Od pojawienia się pomysłu na tę podróż do chwili kiedy siedzimy w Hiszpanii i spoglądamy we wzburzone morze wiele się wydarzyło. Zarówno w naszych głowach jak i na świecie. Czytając kolejne akapity tego artykułu weźcie pod uwagę, że to co opisujemy poniżej przeżywaliśmy na przełomie stycznia i lutego 2021 roku. Dzisiaj wiemy, że sytuacja na świecie uległa zmianie. Przez wiele krajów przetacza się tzw. „trzecia fala” a kolejne rządy wprowadzają coraz to bardziej dziwne obostrzenia. Niemniej, jesteśmy również mądrzejsi i bogatsi o doświadczenie. Nie śledzimy już z takim zaaferowaniem mass mediów, a bazujemy na relacjach ludzi, którzy są już w drodze. Gdybyśmy my sami ślepo ufali serwisom informacyjnym, do dzisiaj siedzielibyśmy w Polsce i bali się wyściubić nos za próg. Widzieliśmy wtedy i dostrzegamy obecnie kontrast pomiędzy tym co starają się sprzedać nam media a rzeczywistością zastaną. Wiemy, że kolejne ekipy decydują się na podróż i że mają podobne odczucia co my. Dziś uważamy, że nasz wyjazd był najlepszą decyzją jaką mogliśmy podjąć. I o to samo apelujemy do Was – nie zostawiajcie swoich planów na później, bo nigdy nie wiadomo kiedy zostaniecie pozbawieni możliwości ich realizacji.
Rzecz o zmianie planów
Na początku warto zaznaczyć, że w swych początkowych planach mieliśmy przy pomocy naszego domu na kółkach objechać Morze Bałtyckie, dojechać do Nordkapp i z powrotem do Polski. Jednak jak to bywa z naszymi planami, szybko ewoluowały. Ilekroć myśleliśmy o Nordkappie i dalekiej północy, gdzieś z tyłu naszych głów pojawiała się myśl: „A może jeszcze zahaczyć o Hiszpanię?” Przy czym domyślamy się, że słowo „zahaczyć” jest raczej niedomiarowaniem naszego pomysłu. Od dłuższego czasu myśleliśmy jednak o wcieleniu w życie marzenia, które każdej zimy objawiało się na horyzoncie. Chcieliśmy znaleźć się na miejscu podróżników, którzy pod koniec roku pakowali swe dobytki i wyruszali na zachód. Marzyło się nam, by podobnie jak oni móc cieszyć się słońcem, podczas gdy w Polsce szalała ostra zima.
Przygnębienie jakie pojawiło się w nas pod koniec 2020 roku, a które spowodowane było najpewniej utrzymującą się sytuacją na świecie tylko spotęgowało myśl, że wybranie się do Hiszpanii nim wyjedziemy w stronę fiordów będzie najlepszą decyzją. Gdy pomysł chwycił na tyle, że zaczęliśmy nawet w pewnym stopniu planować podroż w stronę kraju nad brzegami Atlantyku i Morza Śródziemnego, nadszedł moment by rozstać się z dotychczasową pracą i domem. Zaczęliśmy rozpowiadać wszystkim kto chciał i nie chciał słuchać, że w najbliższym czasie wybieramy się nie do Norwegii, ale do Hiszpanii. Zdziwienie naszych najbliższych przeplatało się z obawami. Doniesienia mass mediów nie nastrajały do podróży jakichkolwiek, a na pewno nie zagranicznych. Po wielokrotnych przekonywaniach, że ten plan powinniśmy sobie odpuścić, w końcu przestali. I tak właśnie tour de Skandynawia zmieniła się w trail via Europa. Bowiem jadąc do Hiszpanii planowaliśmy zatrzymywać się także w atrakcyjnych miejscach w innych krajach.
Wielkie przygotowania
Głównym środkiem lokomocji podczas tej wyprawy stał się nasz Nissan Serena z 1996 roku, którego pieszczotliwie nazwaliśmy Bomblem. Ci którzy nas śledzą od dłuższego czasu wiedzą, że zakupiliśmy go latem 2019 roku i od tamtej pory nie wyobrażamy sobie podróżowania inaczej. Przerobiliśmy jego wnętrze, by dostosować go do dalszych wypraw. Chcieliśmy, by skutecznie zastąpił nam namiot, a nawet polepszył komfort podróży. Zbudowaliśmy łóżko, swego rodzaju szafę i wstawiliśmy dwie szerokie, składane pufy kupione w znanym niemieckim supermarkecie. Na dachu zamontowaliśmy kilkuset litrowy box, by umożliwić zabranie tego wszystkiego co wydało się nam niezbędne. Dołożyliśmy dwa panele solarne, dodatkowy akumulator, pompkę wody, ogrzewanie postojowe oraz lodówkę. Zamontowaliśmy również własnoręcznie wykonaną markizę.
Sprawdziliśmy trasę. Czekała nas przeprawa przez Czechy, Niemcy, Szwajcarię i Francję. Zanim przekroczylibyśmy granicę hiszpańską, mieliśmy przejechać około 2000 km. Za cel podróży ustawiliśmy Alicante choć wiedzieliśmy, że nie będzie ono metą wyprawy. To wokół tego miasta orbitowały inne ekipy, które obserwowaliśmy na Facebooku czy Instagramie. I zwyczajnie przywiązaliśmy się do myśli, że jedziemy do Alicante.
Wiedzieliśmy, że nasi sąsiedzi, Czechy mają dosyć wyżyłowane restrykcje jeśli chodzi o przejazd przez ich kraj – 12 godzin od granicy do granicy. Podobnie Niemcy, choć ci akurat podwoili limit. Więc na zwiedzanie tych dwóch państw raczej nie było co liczyć. Za to Francja dawała dozę swobody – planowaliśmy nieco zwolnić, gdy zostawimy za sobą szwajcarską ziemię.
Czyżby wilk nie taki straszny jak go malują?
Kiedy większość naszych zobowiązań w Polsce udało się poukładać i nic już nas nie trzymało na miejscu, wyruszyliśmy. 27 stycznia 2021 roku. Skierowaliśmy sie w stronę czeskiej granicy. Zastanawialiśmy się jak będzie wyglądać nasza podróż. Na świecie od początku 2020 roku panoszył się wirus, a doniesienia mediów nie nastrajały optymizmem. Obawialiśmy się jak będzie wyglądało przekraczanie granic na naszej trasie. Czy faktycznie są one obwarowane? Ile będziemy musieli odbyć rozmów ze służbami mundurowymi? Czy nas przepuszczą? Z relacji osób podróżujących, które obserwowaliśmy w social mediach wynikało, że wszystko co twierdzą rządy są raczej nadmuchanymi zapewnieniami, a rzeczywistość ma się z goła inaczej. Ale czy my będziemy mieć tyle samo szczęścia co inni?
Gdy dotarliśmy do granicy polsko-czeskiej nasze obawy się rozwiały. Przejście graniczne Kudowa – Nachod było niestrzeżone. Na horyzoncie nie dostrzegliśmy żadnego radiowozu albo choćby tymczasowego posterunku służb mundurowych. Zwolniliśmy kiedy oczom ukazał się nam znak informujący o opuszczaniu polskiej ziemi, niepewni czy zaraz ktoś nie zacznie nas gonić. Nic takiego się nie stało. Uspokoiliśmy się i utwierdziliśmy w przekonaniu, że ta podróż będzie jednak miała nieco luźniejszy przebieg.
Szybki myk przez Czechy
Aby jednak nie kusić losu postanowiliśmy nie zatrzymywać się bez potrzeby. Nawigacja skierowała nas najpierw w stronę Pragi, a następnie Pilzna. W stolicy Czech byliśmy kilkukrotnie (raz przez miesiąc), więc nawet nie myśleliśmy o jego zwiedzaniu. Gdy dojeżdżaliśmy do Pilzna, byliśmy zbyt zaaferowani znalezieniem odpowiedniego noclegu by myśleć o zbaczaniu do miasta. Zależało nam by miejscówka była dostatecznie blisko granicy z Niemcami. Nie musielibyśmy tracić czasu na dojazd. I tak nadwyrężyliśmy nieco dopuszczalny limit na tranzyt przez ten kraj.
Rankiem niesprzyjające warunki pogodowe szybko wygoniły nas spowrotem na trasę. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do przejścia granicznego czesko-niemieckiego. I podobnie jak w dniu poprzednim, tutaj również nie zauważyliśmy strażników. Nikt nie zarządał od nas dokumentów czy choćby potwierdzenia wjazdu do Czech. Żaden mundurowy nie wręczył nam kwitu o której wjechaliśmy do Niemiec. Czuliśmy się skonsternowani. Czyżby wszelkie ograniczenia w podróżowaniu były tylko mżonką rozsiewaną przez media?
Keine grenzen
Mimo wszystko staraliśmy się nie nadwyrężać szczęścia i w miarę szybko dotrzeć do planowanego miejsca noclegu umiejscowionego nieopodal granicy ze Szwajcarią. Mknęliśmy (choć bez przesady) przez mniejsze i większe miejscowości Niemiec na południowy-zachód. Po raz kolejny przyzwyczajaliśmy się do nowo wyglądających znaków drogowych, zasad panujących na drodze. Pogoda polepszała się, ale wciąż było bardzo zimno i deszczowo. Gdzieniegdzie zalegał jeszcze śnieg pozostały po niedawnych śnieżycach.
Na miejsce noclegu wybraliśmy jeden ze zjadów do lasu. Wynaleźliśmy go, podobnie jak robiliśmy to dotychczas poprzez aplikację Park4Night. Okolica była mało uczęszczana.
Dwa razy witaliśmy się ze Szwajcarią
Rankiem powiało chłodem. Złożyliśmy się prędko i nie robiąc śniadania, ani specjalnie nie szykując się na resztę dnia ruszyliśmy w stronę granicy. Powoli dobiegał końca czas naszego legalnego pobytu na niemieckiej ziemi. Woleliśmy nie tłumaczyć straży granicznej dlaczego lekceważymy obostrzenia. Całe szczęście po raz kolejny nasze obawy były bezpodstawne. Granica na Renie nie była w żaden sposób strzeżona. Zwolniliśmy nieco zarówno zbliżając się do posterunku niemieckiego jak i szwajcarskiego. Nikt nie wychylił się nawet z okienka, nie pomachał ostrzegawczo. Jeszcze przez kilometr nerwowo spoglądaliśmy w lusterka by upewnić się, że nie widzimy niebieskich świateł oznaczających pościg. Znów zasłyszane w mediach informacje o wzmożonych kontrolach okazały się być wyssanym z palca kitem szukających sensacji dziennikarzy.
Zrobiliśmy sobie godzinkę odpoczynku kilka kilometrów dalej. Musieliśmy doprowadzić do porządku siebie i zjeść śniadanie przed dalszą podróżą. W końcu ruszyliśmy w stronę Bazylei, metropolii leżącej nieopodal trójstyku granic Szwajcarii, Niemiec i Francji. Nie wjeżdżaliśmy jednak do centrum, tylko minęliśmy ją bokiem. Nie czuliśmy się na siłach, by mierzyć się z uliczny chaosem wielkiego miasta. Poza tym upragniona Francja i wiążące się z nią zwolnienie tempa kusiło nas coraz bardziej.
Najpierw przekroczyliśmy granicę z nią nieopodal Bazylei. Tam jednak zorientowaliśmy się, że aby jechać dalej w stronę morza, ale już po francuskiej ziemi, trzeba wjechać ponownie na terytorium Szwajcarii. Następnie po przecięciu kraju najlepszych na świecie scyzoryków, ponownie zawitać we Francji. Alternatywą było dojechanie wzdłuż granicy do Montbeliard i dopiero wtedy obranie kursu na południe. Na taki ruch nie chcieliśmy się jednak godzić.
Tempo wycieczkowe
Za cel naszego pierwszego przystanku obraliśmy Ornans. Na Park4Night znaleźliśmy funkcjonujący tam płatny parking samoobsługowy dla kamperów. Zależało nam na tego typu miejscu, ponieważ akumulator pokładowy mocno ucierpiał podczas pochmurnych dni na trasie. By nie nadwyrężać go bardziej i tak odłączyliśmy już lodówkę i przetwornicę. Temperatury panujące na zewnątrz powodowały, że przechowywanie zapasów w aucie nie stanowiło problemu. Teraz, gdy po raz pierwszy mieliśmy okazję podładować akumulator i wszystkie sprzęty, postanowiliśmy nie wahać się dłużej i tam pojechać. Przy okazji mogliśmy następnego dnia zwiedzić samo miasteczko. A te okazało się bardzo klimatyczne. Wąskie uliczki, stara zabudowa, garstka ludzi wokół. Tylko podniesiony poziom rzeki przepływający przez środek miasteczka powodował, że czuć było napięcie, ciszę przed burzą.
Spacerem po Ornans zapoczątkowaliśmy niemal tygodniowy pobyt we Francji połączony ze zwiedzaniem co bardziej interesujących nas miast. O tym jednak teraz nie będziemy się rozpisywać. Zapraszamy Was do przeczytania artykułu dotyczącego atrakcji, które odwiedziliśmy będąc w tym kraju. Pojawi się on lada dzień, dlatego śledźcie nas by go nie przegapić.
Coraz bliżej
Im bliżej granicy z Hiszpanią byliśmy, tym częściej dochodziły nas słuchy o zaostrzeniu się sytuacji na granicach francuskich. Rząd wprowadzał obowiązek posiadania negatywnych testów podczas wjazdu do Francji. Baliśmy się, że mogliśmy spóźnić się z przejazdem i wjazd do Hiszpanii może być niemożliwy. Na szczęście gdy dotarliśmy już do przejścia granicznego, okazało się, że wyjazd z kraju jest jak najbardziej możliwy. Mundurowi kontrolowali jedynie osoby wyjeżdżające z Hiszpanii. Nasza strona drogi była całkowicie pusta. Gdy zrozumieliśmy, że ani francuskie ani hiszpańskie służby nie mają zamiaru nas kontrolować, czym prędzej oddaliliśmy się z granicy ciesząc się i śmiejąc. Byliśmy szczęśliwi, że oto ziścił się wielki nasz plan. Nie mogliśmy uwierzyć, że jesteśmy w Hiszpanii. Że dotarliśmy do niej bez większych komplikacji. Wszystkie nasze obawy związane z podróżą przez Europę w czasach zarazy okazały się bezpodstawne. Wjechaliśmy na terytorium Hiszpanii i od teraz mieliśmy cieszyć się słońcem i wyższą temperaturą.
O dalszych naszych losach przeczytacie w kolejnych pojawiających się w trakcie naszej podróży artykułach. Śledźcie nasze profile na Facebooku oraz Instagramie. To tam pojawiają się najszybciej wiadomości od nas, relacje, zdjęcia i filmy. Zachęcamy również do obserwowania naszych kanałów na YouTube oraz CDA, gdzie wrzucać będziemy dłuższe relacje wideo oraz interesujące filmy z odwiedzanych miejsc.
Jeśli chcecie wesprzeć nas w naszej podróży, otrzymać pocztówkę lub inny upominek, odwiedźcie nasz sklep. Tam znajdziecie wszystkie produkty, które obecnie oferujemy. Kupując w naszym sklepie wspieracie nas i EkstraMisję, dlatego z całego serca dziękujemy!