2019

W naszych głowach tliło się mnóstwo pomysłów na to jak spędzić rok 2019. Na przełomie 2018 i 2019 roku chcieliśmy wybrać się w backpackerską podróż do Azji, śladami uczestników Azja Express. Termin rozpoczęcia wyprawy wydał się nam bardzo dobry. To wymagało jednak zgromadzenia większej ilości gotówki w o wiele krótszym czasie niż dotychczas. Wróciliśmy do rodzinnego miasta, gdzie rozpoczęliśmy proces poszukiwania dobrze płatnej pracy. Sztuka ta się udała. Zatrudniliśmy się w jednej z pobliskich fabryk, gdzie objęliśmy stanowiska na kontroli jakości części tworzonych przez japoński koncern motoryzacyjny. Podjęcie pracy sprawiło, że poczuliśmy powiew pewnego rodzaju normalności do którego przyzwyczajano nas od maleńkości. Stanie się trybikiem w ogromnej fabrycznej machinie spowodowało, że musieliśmy szybko zrewidować nasze wyjazdowe plany. Z jednej strony chcieliśmy wyjechać. Z drugiej zaś potrzebowaliśmy więcej pieniędzy, by zrealizować swe odważne plany. Co miesiąc walczyliśmy ze sobą i przekładaliśmy moment złożenia wypowiedzeń.

I tak minęły pierwsze miesiące roku 2019, a my wciąż tkwiliśmy na coraz mocniej znienawidzonych stanowiskach. Ukojenie nerwów przynosiły nam krótkie, weekendowe wycieczki albo nieco szalone wyjazdy w środku tygodnia, po których wracaliśmy do domu nad ranem tylko po to, by wsiąść do pracowniczego autobusu i podbić kartę na zakładzie.

Podróż do kraju Drakuli

Nasz wyjazd do Rumunii był – jak zresztą większość dotychczasowych podróży – dosyć spontaniczny. Ot, mieliśmy do zagospodarowania ponad dwa tygodnie urlopu w środku czerwca i niekoniecznie chcieliśmy je spędzić w Polsce. Trzeba przyznać, że kraj przodka Edwarda z sagi „Zmierzch” kusił nas od dłuższego czasu. Nawet rozważaliśmy zahaczenie o Rumunię w czasie rowerowej wyprawy przez Europę w 2018 roku. Jednak aby tego dokonać, musielibyśmy nadłożyć sporo drogi, która i tak finalnie była dosyć długa. Postanowiliśmy więc odwiedziny kolejnego kraju odłożyć na inny – choć mieliśmy nadzieję – niezbyt odległy termin.

Kiedy było już pewne, że Rumunię odwiedzimy, zostało jeszcze wymyślić w jakiej formie odbędzie się ta podróż. Po kilku dniach namysłu postanowiliśmy zostawić namiot, kuchenkę czy śpiwory w domu i spróbować zmieścić się w plecakach, które nie przekraczałyby coraz węższych rozmiarowych widełek linii lotniczej WizzAir, którą chcieliśmy się dostać do Bukaresztu. Chcieliśmy nieco odpocząć od materiałowego dachu nad głową oraz syczenia kuchenki podczas gotowania w plenerze. Doszliśmy do wniosku, że skoro w Gruzji dało się najeść i wyspać za grosze to i w Rumunii może się ta sztuka udać. Uznaliśmy Rumunię za europejską Mekkę taniego podróżowania, więc nie widzieliśmy potrzeby dźwigania niepotrzebnego balastu, który i tak użyjemy kilka razy i za którego trzeba byłoby dodatkowo zapłacić, żeby w ogóle poleciał z nami.

Nasz plan na Rumunię zakładał zwiedzenie możliwie najwięcej atrakcji w ciągu kilkunastu dni. Nie mieliśmy do dyspozycji samochodu ani roweru, więc przemieszczaliśmy się między kolejnymi miastami za pomocą pociągów oraz autobusów. Z pewnością wrócimy jeszcze do Rumunii, choć postaramy się być wtedy bardziej mobilni. Niestety ze względu na brak własnego środka transportu nie zobaczyliśmy wielu z upatrzonych miejsc i atrakcji. Czujemy ogromny niedosyt bo nie dotarliśmy choćby do położonej na północnym skrawku kraju Săpânțy i znajdującego się tam wesołego cmentarza. Musieliśmy też darować sobie okolice Suczawy gdzie można oglądnąć pięknie zdobione monastyry oraz rozciągającą się na wybrzeżu deltę Dunaju. Każde z nieodwiedzonych miejsc wyryło w nas rysę, którą trzeba będzie naprawić zwyczajnie zjawiając się w Rumuni po raz drugi.

Pomysł, który zmienił wszystko

Podczas krótkiego jak dla nas urlopu na nowo poczuliśmy tęsknotę za wolnością. To znaczy ona zawsze w nas była, ale praca i kolejne profity, którymi korporacje skutecznie zamydlają swoim pracownikom oczy sprawiły, że stłumiliśmy prawdziwe uczucia. Po powrocie z Rumuni w naszych głowach zaczął pojawiać się coraz częściej pomysł zupełnie inny od tych dotychczasowych. Pomysł stworzenia własnymi rękami czegoś na kształt kampera, który dawałby nam możliwość niemal nieograniczonego podróżowania i spania w miejscach niekomercyjnych.

Tak często mówiliśmy o swym pomyśle w pracy, że jeden z naszych znajomych w końcu nie wytrzymał. Zaproponował nam pomoc przy zakupie środka transportu w którym możliwe byłoby zaaranżowanie miejsca na łóżko, toaletę czy kuchnię. Na mini dom na kółkach.

Po kilku dniach, mniej więcej w połowie sierpnia 2019 roku staliśmy się właścicielami Nissana Sereny z 1996 roku. I wraz z nim pojawiły się nowe możliwości. Nowe pomysły na wyprawy. Najlepszym wydał się nam pomysł wybrania się na Nordkapp. I wokół niego zaczęliśmy układać wszystkie plany i przygotowania.

Niestety, dostosowywanie naszego domu na kółkach trwało zdecydowanie za długo. Nadeszła jesień i wiadomym było, że musimy do wiosny poczekać aż pogoda na północy Europy pozwoli na rozpoczęcie podróży. To nas przybiło. Kolejne miesiące spędzone w znienawidzonej pracy mocno naruszyły nasze psychiki. Pewną dozę radości dawały nam częste wycieczki w różne części Polski naszym Bomblem, jak nazwaliśmy prędko Nissana Serenę.