Ciągły rozwój

Z roku na rok my i EkstraMisja nabieramy rozpędu. Jesteśmy coraz odważniejsi, wyjeżdżamy na dłużej i w miejsca bardziej oddalone od domu. Ta ciągła pogoń za mocniejszymi wrażeniami wymaga, by i nasz sprzęt ewoluował w podobnym tempie co my. Na tegorocznej wyprawie, podczas której pokonamy na rowerach 5000 km (a może i więcej), zmuszeni zostaliśmy do zastanowienia się nad udogodnieniami, które mogłyby polepszyć nasz byt w czasie podróży.

Jednym z dylematów, z którymi przyszło się nam zmierzyć przed wyruszeniem na trasę, było możliwie jak najwygodniejsze i najmniej kłopotliwe zapewnienie energii elektronice, którą zamierzamy zabrać ze sobą. Tym razem nie mamy papierowych atlasów rowerowych jak podczas wyprawy przez Green Velo, które pomogą określić odpowiedni kierunek bez konieczności odpalania nawigacji. Dodatkowo dochodzi chęć publikowania artykułów czy postów na Facebooku i Instagramie. Wszystkie używane przez nas urządzenia potrzebują energii, a z jej pozyskaniem na trasie jest przeważnie kłopot.

Ładowarki rowerowe

Z pomocą przyszły nam ładowarki rowerowe stworzone przez firmę PowerBug, którymi marka zechciała się podzielić i wesprzeć naszą wyprawę. Wyglądają niepozornie – ot niewielkie pudełeczko, ciut większe od tego na zapałki i dwa wychodzące z niego przewody. I to ma naładować nasze komórki? Okazuje się, że tak. Oczywiście do działania ładowarek wymagane jest posiadania jeszcze wbudowanych w piastę dynam, które wytwarzałyby prąd. Jednak z tym nie powinno być problemu. Do dużej ilości produkowanych aktualnie rowerów dodawane jest to akcesorium. A jeśli nie, to śmiało można zaopatrzyć się w takie koło. Jego koszt nie jest wysoki i powinien zamknąć się w okolicy około 150 złotych (przynajmniej tak było w naszym przypadku).

Po złożeniu zamówienia paczka z ładowarkami dociera w ciągu dwóch-trzech dni. Od tamtej pory wystarczy tylko je zainstalować na rowerze i już można cieszyć się z produkowanego przez siebie prądu. Poziom naszego zaangażowania w ekologię wzrasta.

Montaż w kilka minut

W paczce otrzymaliśmy praktycznie wszystko czego potrzebujemy, by móc zmontować cały zestaw. I ta czynność zajmuje zaskakująco mało czasu. Jeśli posiadacie podłączoną do dynama lampkę, musicie wypiąć wtyczkę z gniazda. Później pozostaje już postępować zgodnie z dołączoną do ładowarki instrukcją.

Najpierw łączymy przewody oświetlenia z urządzeniem ładującym. My zrobiliśmy to trochę na wyczucie – skręciliśmy drut w białej izolacji z czerwonym oraz czarny z czarnym. Zamontowaliśmy wtyczkę i podłączyliśmy wszystko. Później zakręciliśmy kołem by sprawdzić, czy telefon zaczyna się ładować. Kiedy upewniliśmy się, że urządzenia działają, przystąpiliśmy do mocowania wszelkich przewodów na ramie i widelcu. To w jaki sposób zostanie wszystko ukryte (bądź nie) zależy od wyobraźni użytkownika. Pudełeczko ładowarki można przymocować przy pomocy dołączonych pasków zaciskowych (trytytek) zarówno na rurce widelca jak i gdzieś na ramie. My zdecydowaliśmy się na umieszczenie go nieco wyżej, na ramie, by w razie opadów deszczu urządzenie nie było tak narażone na zachlapanie przez wodę lub błoto. Dodatkowo, jeśli w przyszłości chcielibyśmy zamontować dodatkowe, przednie bagażniki, musielibyśmy ładowarkę ponownie przenosić. A tak oba komplety znalazły swoje miejsce i mamy nadzieję, że będzie im tam dobrze.

Drugi przewód, z wtyczką USB na końcu skręciliśmy na pancerzach od linki hamulcowej. Nie zdecydowaliśmy jeszcze, gdzie umieścimy ładowane urządzenia. Kabelek jest dostatecznie długi, by podłączyć urządzenie do ładowania i schować go choćby w sakwach na tylnym bagażniku. Do zestawu dołączony jest rzep, którym można przymocować wtyczkę do kierownicy lub innego elementu roweru. Podczas wstępnego testu podczas wypadu za miasto zauważyliśmy jednak, że tak przytwierdzony przewód ma skłonności do delikatnego odczepiania, a przy większych drganiach zwyczajnie odpada od rzepu. Zamieniliśmy go na inny, mocniejszy. Może warto byłoby pomyśleć o innej metodzie mocowania końcówki przewodu USB? Wiązałoby się to zapewne ze zwiększeniem kosztów produkcji i finalnie wpłynęłoby na cenę ładowarek, ale przyczyniłoby się do zwiększenia komfortu użytkowania.

A jak z ładowaniem?

Możliwości ładowarek sprawdziliśmy po raz pierwszy podczas wypadu za miasto, w momencie, gdy bateria w Samsungu Trend 2 Lite osiągnęła 45%. Wyzionęła trochę energii ponieważ praktycznie non stop działała na telefonie aplikacja Endomondo z włączonymi komunikatami głosowymi. Postanowiliśmy podłączyć go do wtyczki ładowarki. Ku naszemu przerażeniu zorientowaliśmy się, że poziom baterii zamiast podnosić się, zaczął opadać. I to w drastycznie szybkim czasie. Szybko odłączyliśmy telefon by uniknąć całkowitego rozładowania. Przestraszyliśmy się, że przez na przykład odwrotne skręcenie przewodów dynamo zamiast przesyłać prąd do ładowarki, w jakiś magiczny sposób “wysysa” go z telefonu. Sytuacji nie poprawił fakt, że po podłączeniu telefonu do zapasowego powerbanku bateria nadal się rozładowywała. Baliśmy się, że nieprawidłowym podłączeniem ładowarki spowodowaliśmy spięcie. Włączyła się panika, którą na szczęście opanowało podłączenie iPhone’a 5s bez działających w tle aplikacji i zorientowanie się, że po kilku chwilach procent naładowania urządzenia podwyższył się.

Przeanalizowaliśmy wszystko i doszliśmy do wniosku, że ładowarka rowerowa od PowerBug być może nie jest wystarczająca by sprostać oporowi jaki stawia obciążenie przez aplikację Endomondo? Dodatkowo telefon nie miał wyłączonej transmisji danych ani trybu samolotowego. W tle działały również komunikaty głosowe ze wspomnianej aplikacji, a podświetlenie telefonu ustawione było na maks. Z tymi parametrami nie dawał sobie rady nawet powerbank. Dopiero po wyłączeniu zbędnych funkcji bateria zaczęła się faktycznie podładowywać.
Jeśli chodzi zaś o iPhone’a, to po przybyciu do domu bateria była załadowana całkowicie. A zaczęliśmy go ładować, kiedy osiągnął poziom 89%, więc w kilkadziesiąt minut zdołał się załadować do pełna.

Czy zawiedliśmy się na ładowarkach? Nie. Z wymagającą dużej ilości energii aplikacją nic nie wygra. Nadal korzystamy z ładowarek podczas naszej wyprawy. Opóźniają rozładowywanie się tabletu z nawigacją, a niejednokrotnie także przyczyniają się do pełnego naładowania urządzenia. Doładowywanie powerbanków też nie powinno stanowić dla nich problemu. Jednak chcąc faktycznie szybciej załadować coś do pełna, warto pomyśleć o wyłączeniu urządzenia. Zauważyliśmy znaczącą różnicę w efektywności ładowarki.

Dodatkowo do zestawu dołączony jest powerbank o pojemności 2200 mAh, więc jest to dodatkowe źródło zasilania. I stanowi fajny dodatek do ładowarki – miło, że producent zdecydował się go dorzucić.

Drugie pierwsze wrażenie

Nadal uważamy, że ładowarki PowerBug są doskonałą alternatywą do klasycznego ładowania swoich urządzeń. Z pewnością pozwalają oszczędzić sporo nerwów i czasu związanego z poszukiwaniem miejsca gdzie można podładować telefony czy inne akcesoria oraz oczekiwaniem, aż zostaną one naładowane. Z pewnością włączymy je do stałego wyposażenia roweru podczas przyszłych wypraw na dwóch kółkach. A tymczasem prawdziwy i bardzo trudny test trwa – wyprawa Ekstra13. Wszelkie przemyślenia związane z ładowarkami – jeśli w czasie jej trwania się pojawią – z pewnością opublikujemy na blogu (lub w formie wideo), byście mogli sami zdecydować o zaopatrzeniu się w ten gadżet.

Tymczasem zachęcamy do zapoznania się z ofertą PowerBug dostępną na stronie producenta. Dowiecie się jak zamontować ładowarkę oraz przeczytacie ciekawe porady jakie zamieszczone zostały na ich blogu.

Zapraszamy do obserwowania EkstraMisji tutaj, bezpośrednio na stronie, jak również na Facebooku, Twitterze czy Instagramie. Pamiętajcie, że możecie wspierać wyprawę, nas i Ekstramisję za pośrednictwem platformy Patronite. Wchodząc w link dowiecie się o możliwościach pomocy oraz przewidzianych nagrodach. W końcu coś za coś, prawda?

Zachęcamy również do zalogowania się na YouTube oraz CDA i rozpoczęcie obserwowania kanałów EkstraMisji. Pojawiać się na nich będą filmy z podróży. Mamy nadzieję, że się wam spodobają.