Trolltunga, czyli przekładając na polski – Język Trolla, to jedna z największych atrakcji Norwegii. Co roku przyciąga setki tysięcy turystów chcących zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w szalonych pozach, stając nad przepaścią na skraju półki skalnej. My również postanowiliśmy skorzystać z bliskości Języka, kiedy na naszej trasie dotarliśmy do miejscowości Tyssedal. Jednak nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy pokonali szlak jak większość. Zapragnęliśmy dotrzeć na Trolltungę wydając możliwie najmniej pieniędzy. A te znikają bardzo szybko jeśli chce się zaliczyć Język Trolla szybko i wygodnie. Jak to zrobiliśmy? O tym piszemy w dalszej części.

Gdzie można zaparkować samochód?

Dojeżdżając do Tyssedal i szukając parkingu blisko wyjścia na szlak można się niemiło zdziwić. Oficjalnych parkingów w okolicy jest trzy. Pierwszy, znajdujący się na najniżej, w pobliżu boiska sportowego oferuje kilkadziesiąt miejsc. W razie dużego obłożenia w sezonie otwierane są najpewniej inne jego części. Gdy my tam byliśmy na części przy toaletach stało kilka samochodów.

Drugi parking znajduje się pięć kilometrów dalej, głęboko w dolinie, tuż przy jeziorze, którego przeciwległy koniec widoczny jest z Języka Trolla. Tutaj mieści się cała infrastruktura turystyczna – od toalet, przez kawiarnie i hotele, na dużym centrum informacyjno-usługowym kończąc. Tutaj również dojeżdża się autobusem z Tyssedal, jeśli takowy środek transportu się wybierze.

Trzeci parking znajduje się dosyć wysoko, a ilość miejsc jest ograniczona do kilkudziesięciu. Bardzo szybko się on zapełnia, więc co bardziej leniwi powinni przybyć z Tyssedal możliwie jak najwcześniej, by zostało jakieś miejsce.

Parkingi nazywane są kolejno P1, P2 i P3. Postój na dwóch pierwszych to koszt kolejno 300 i 500 NOK, a na trzecim 600 NOK. Pomiędzy P2 a P3 kursują busiki dowożące i zwożące turystów. Dystans do przejścia z P1 to 38 km, P2 to 27 km, natomiast z P3 20 km.

Parking dla skner

My nie należymy do osób, które chętnie pozbywają się gotówki jeśli chodzi o parkowanie. Do Tyssedal przyjechaliśmy dzień szybciej, po południu by objechać miasteczko i wyszukać najlepsze miejsce na pozostawienie Bombla na czas naszego trekkingu. Parking miał być darmowy i dodatkowo musiało być ba tyle ustronnie, by można było tam spać przed wyruszeniem na szlak. Po objechaniu uliczek i zatoczek wybór padł na parking za sklepem, tuż przy wyjeździe z tunelu którym dostaje się do miasteczka od strony południowej (60.115382, 6.560703).

Minusem miejscówki była bliskość od drogi. Dodatkowo odgłosy przejeżdżających samochodów potęgowała wysoka skalna ściana po jednej ze stron. Spodziewaliśmy się, że noc przyniesie zmniejszony ruch, ale tak się nie stało. Ostatecznie jednak zasnęłyśmy i przespaliśmy całą noc.

Mała podwózka

Gdybyśmy przeszli cały szlak, rozpoczynając i kończąc w Tyssedal, mielibyśmy na licznikach ponad 40 km w nogach. Pomimo tego, że poprzednie dni w Norwegii obfitowały w trekkingi, taka odległość była dla nas mocno zaporowa. Dlatego postanowiliśmy sobie nieco pomóc.

Wynaleźliśmy informację o tym, że pomiędzy Tyssedal (startuje z Oddy) a parkingiem P2 kursuje regularnie autobus. Aby skorzystać z pierwszych połączeń wymagane było dokonanie rezerwacji i opłacenia biletu przez internet. Koszt wynosił 200 NOK za osobę. Co nas szczególnie uradowało to fakt, że miejsce naszego noclegu znajdowało się kilkanaście metrów od pierwszego przystanku w Tyssedal. Nie musieliśmy zrywać się bladym świtem by dojść na autobus i mogliśmy pospać nieco dłużej.

Ostatecznie autobus podjechał przed 7.00 zgarnął nas i pomknęliśmy pod górę, wgłąb doliny. Asfaltowa droga wiła się serpentynami przez około 5 km. Cieszyliśmy się, że dzięki temu bądź co bądź niezbyt małemu wydatkowi oszczędziliśmy sobie czas i siły. Te drugie szczególnie miały się nam przydać na trasie.

Z parkingu P2 na P3

Autobus zatrzymał się po kilkunastu minutach kilkadziesiąt metrów od wjazdu na asfaltową drogę na parking P3. Na naszej mapie widzieliśmy, że jest to drabina wijąca się po zboczu góry na odcinku około 2 km, mijając raz po raz fragmenty dawnej kolejki górskiej. Droga pozwala dostać się kilkaset metrów wyżej, oferując przy okazji cudowne widoki. Oczywiście jeśli ktoś ma czas podziwiać okolicę walcząc przy tym o nie zagrzanie silnika i uważając na ostrych zakrętach. Droga ma spory procent nachylenia.

Tak jak wcześniej wspomnieliśmy, na parking P3 dostać się można własnym samochodem oraz busikiem. Nikt jednak nie broni wejścia na drogę i pokonanie tego odcinka pieszo. I jest to zapewne lepsza opcja dla chcących wykorzystać swoje nogi. Ścieżka biegnąca obok asfaltowej drogi biegnie prosto przez las. Jednak jest ona dosyć stroma. Przynajmniej kiedy przeanalizuje się jej nachylenie na mapie.

My postanowiliśmy wybrać asfalt. Dzięki temu mieliśmy cudne widoki i martwić musieliśmy się jedynie o ustępowanie miejsca samochodom i busikom, które turami podjeżdżały i zjeżdżały po drodze. I uważać, by nie sapać zbyt głośno kiedy nasze ciała zorientowały się w co je tym razem wpakowaliśmy. Droga, nawet asfaltowa dała nam popalić. Nie chcemy nawet myśleć co by było, gdybyśmy wybrali drogę przez las.

Właściwy szlak

Pokonując odcinek z parkingu P2 na P3 nie trzeba dochodzić do miejsca postoju dla samochodów. Szlak rozpoczyna się kilkaset metrów przed końcem drogi.

Tu jest już nieco łagodniej. Ścieżka biegnie po wygładzonych lodowcem skałach, przecinanych raz po raz potoczkiem. Gdzieniegdzie migają dachy niewielkich domków, prywatnych i do wynajęcia. Nocka w takim miejscu musi być niezwykła. Albo perspektywa powrotu z długiego szlaku do nagrzanego domku i ciepłe piwko przed kominkiem.

Przełęcze i kolejne wzniesienia

Kiedy przejdzie się płaską cześć dolinki, nadchodzi czas wspinaczki na przełęcz. Od tego momentu szlak staje się bardziej zróżnicowany i zarazem wymagający. Nie jest to jednak potwornie trudna ścieżka. My poruszaliśmy się spokojnie, jednostajnie i udawało się nam utrzymywać tempo około 2,5-3 km na godzinę.

Po dotarciu na przełęcz otwiera się widok na pofałdowany krajobraz. Za sobą zostawiamy widok na lodowiec, którego biała pokrywa mocno nas zafascynowała. Raz po raz oglądaliśmy się za siebie by spojrzeć na wieczną zmarzlinę.

Gdyby nie widoki uznalibyśmy trasę za dosyć nudnawą. Po kolejnych podejściach następowały serie zejść. Poruszaliśmy się raz w dół raz w górę, mijając turystów wchodzących i schodzących. Marsz urozmaicały nam liczne jeziorka, łąki z surową roślinnością czy grzbiety gór otaczających nas zewsząd.

Okolice Trolltungi

Gdy mapa pokazuje nam, że zostaje już około 3 km do celu naszej wędrówki, krajobraz się zmienia. Zbliżamy się do krawędzi za którymi widzimy coraz większe przepaści. Skały zaczynają dominować nad żółtymi i twardymi trawami. W końcu docieramy do płaskowyżu pokrytego w przeważającej ilości gładkimi głazami i skałami.

Jesteśmy już nieźle zmęczeni gdy zostaje nam już tylko kilkaset metrów do Języka Trolla. W głowach pojawiają się myśli, że chętnie doszłoby się już na miejsce. Ale zaczynamy się też zastanawiać jak będzie wyglądać słynna skala i czy kolejka do zrobienia sobie zdjęcia na jej czubku będzie długa. Chcemy już dotrzeć.

Język Trolla

Jedna z najpopularniejszych półek skalnych w Norwegii przyciąga wielu piechurów. Jednak zaskoczyło nas jak niewielu było ich w porównaniu do tego co widzieliśmy na filmach osób odwiedzających to miejsce w miesiącach nieco bardziej popularnych turystycznie. Kolejka ustawiona do wejścia na skałę miała tylko kilka osób i zmniejszała się dosyć szybko. Zdecydowanie większy tłum zebrał się na skraju przepaści, po prawej stronie od Języka. Byli to towarzysze tych, którzy lada moment mieli stanąć na końcu Trolltungi. Czekali na właściwy moment, by wykonać serię zdjęć upamiętniających najbliższych w dziwnych pozach.

W powietrzu czuć było zniecierpliwienie. Jednak każdy możliwie spokojnie czekał na swoją kolej. Również my dołączyliśmy się do odpowiednich grupek. Rozdzieliliśmy się by najpierw jedno mogło stanąć na Języku podczas gdy drugie robiło zdjęcia. Później zamieniliśmy się. Ostatecznie, przy trzecim razie poprosiliśmy kobietę za nami, by zrobiła nam wspólne zdjęcie.

Język Trolla nie należy do bardzo niebezpiecznych. W porównaniu do choćby Kjeragbolten, Trolltunga powoduje mniej zawrotów głowy. Jego powierzchnia jest mocno pochylona ku górze. Dzięki temu trzeba się mocno postarać by przechylić się ku przepaści. Ponadto półka jest dosyć szeroka i jest miejsce na wykonanie różnych póz. My zdecydowaliśmy się jedynie na uniesienie ramion. Jednak niektórzy podskakiwali, stawali na jednej nodze albo siadali na krawędzi.

Okolice Trolltungi

W pobliżu słynnej skały można znaleźć inne ciekawe elementy. Nieco poniżej Języka znajduje się jego miniaturowa wersja, znacznie mniej wyeksponowana i nie wystająca aż tak bardzo ponad przepaścią. Jeszcze dalej znajduje się półka skalna przypominająca Preikestolen. Do drugiego punktu nie doszliśmy, ale z miniatury Języka skorzystaliśmy.

Wokół nie brakuje miejsc, gdzie można usiąść i przekąsić coś z widokiem na jezioro na dnie doliny czy popatrzeć na wygładzone lodem ściany kotłów. Spędziliśmy tam kilka chwil i rozpoczęliśmy wędrówkę powrotną.

Brak alternatyw na powrót

Niestety nie istnieje okrężny szlak, którym można byłoby wrócić na parkingi. Owszem, w pobliżu Trolltungi widać ścieżkę schodzącą do jeziora w dosyć stromym żlebie. Jednak nie ma oficjalnej informacji o tym, a nie wiemy czy istnieje realne ryzyko dostania mandatu za chodzenie poza szlakiem. Byłaby to z pewnością ciekawa alternatywa dla osób lubiących wrócić do miejsca startu inną drogą. A możliwości stworzenia szlaku są, gdyż wzdłuż brzegu jeziora na mapie naniesiono ślad ścieżki. Szkoda, że włodarze terenu nie wprowadzili w życie takiego pomysłu. Przynajmniej na razie.

Pewnym rozwiązaniem, które można rozważyć dysponując odpowiednim doświadczeniem i sprzętem jest wspięcie się z poziomu jeziora na szlak prowadzący do Trolltungi przy pomocy stworzonej tam via ferraty. Odpowiednio przygotowana ścieżka rozciągnięta na skalistej ścianie góry rozpoczyna się kilka kilometrów od parkingu P2 a kończy mniej więcej 2 km przed Językiem Trolla. Niestety wejście na via ferratę jest dodatkowo płatny (i to nie mało). Jednak zyskuje się dzięki temu możliwość zrobienia okrężnej drogi. Na szlaku mijaliśmy wiele osób, które miały ze sobą kaski i uprzęże. Widać, że takie rozwiązanie jest stosunkowo popularne.

Trudna droga z P2 na P1

Droga powrotna na parking P2 przebiegła nam bez problemu. Choć zmęczenie dawało się we znaki po pokonaniu górskiego fragmentu szlaku oraz wcześniej odwiedzonej asfaltowej drabiny dotarliśmy do zabudowań turystyczno-usługowych. Przed sobą mieliśmy perspektywę powrotu drogą, którą rankiem pokonaliśmy autobusem. Na szczęście droga nie wymagała od nas zbyt wielkiego myślenia i wysiłku. Odpoczęliśmy nieco przy jednej z lodziarni nim wyruszyliśmy na dół.

Choć zakazu ruchu pieszego na drodze nie ma widać, że zarządcy szlaków niezbyt przyłożyli się do przygotowania fragmentu między P1 a P2. O ile fakt poruszania się wąską drogą, gdzie jedna krawędź ograniczona jest skalistym zboczem, a druga sporą przepaścią, nie był problemem, to reagowanie na inne niebezpieczeństwa już nastręczał kłopotów. Ilekroć słyszeliśmy nadjeżdżający samochód mieliśmy kilka sekund na znalezienie jakiej wnęki lub bezpieczniejszego kawałka muru oddzielającego samochody od przepaści. Kierowcy niezbyt byli przygotowani na potencjalne spotkanie z pieszymi na tej drodze.

Stanowczą przesadą było przejście przez całkowicie ciemny, kilkudziesięciometrowy tunel, który w połowie drogi zakręcał pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Był wąski i ciężko było nam wyobrazić sobie dwa samochody mijające się w nim. A co dopiero w momencie, gdy przy ścianie tunelu byli piesi. Po upewnieniu się, że nie słyszymy nadjeżdżających pojazdów przebiegliśmy przez całą jego długość. Woleliśmy nie sprawdzać możliwych scenariuszy w przypadku spotkania się z samochodem albo co gorsze – z autobusem.

Uważamy, że warto byłoby umieścić chociażby kilka znaków informujących kierowców o możliwości pojawienia się na drodze pieszych. Opieranie się na zdrowym rozsądku zarówno pieszych jak i zmotoryzowanych nie jest chyba dobrym rozwiązaniem.

W końcu przy Bomblu

Pokonawszy ostatni fragment drogi, po dotarciu do parkingu P1 i wreszcie do naszej miejscówki, mieliśmy na liczniku blisko 40 km. Byliśmy wypompowani. Ale szczęśliwi. Nie sądziliśmy, że damy radę pokonać cały ten szlak. A mimo to udało się. Będąc na nogach ponad 12 godzin czuliśmy, że nie pragniemy niczego tak bardzo jak odpocząć. Jednak stwierdziliśmy, że pobyt na naszej miejscówce w Tyssedal nie da nam upragnionego spokoju potrzebnego do chillday’u.

Postanowiliśmy wyjechać z miasteczka i znaleźć bardziej ustronne miejsce, z dala od ciekawskich spojrzeń. Przejechaliśmy około 50 km i znaleźliśmy fragment starej szosy, wyłączonej z użytku po wybudowaniu w tym miejscu tunelu (60.4718, 6.9308). Było dostatecznie cicho i spokojnie byśmy mogli spać do popołudnia następnego dnia, wziąć prysznic i na spokojnie rozsiąść się na naszych fotelach kempingowych.

Jeśli interesują Was inne historie albo jesteście ciekawi jak można nieco taniej zwiedzić inne zakątki Norwegii, zapraszamy do przeczytania wszystkich artykułów na blogu. Znajdziecie je w zakładce Norwegia.

Zachęcamy również do śledzenia nas na Facebooku czy Instagramie, gdzie pojawiają się nieco szybciej relacje z naszych podróży. Opisujemy w nich co widzimy i zwiedzamy na swojej drodze. Jeśli wiec lubicie podróżnicze opowieści, nie może Was tam zabraknąć.