Pośród skalistych szczytów i grzbietów, nieopodal miejscowości Lysebotn, 50 km na wschód od Stavenger zobaczyć można surową ścianę o wysokości około 900 metrów. Podczas rejsu po fiordzie rozlewającym się szeroko poniżej skały, patrząc w górę dostrzec można maleńkie kształty ludzi wychylające się od czasu do czasu poza jej płaskie zwieńczenie. To śmiałkowie (albo szaleńcy), którzy postanowili odwiedzić jedno z najpopularniejszych miejsc w Norwegii, kuszeni obietnicą niezapomnianych widoków oraz potężnej dawki adrenaliny.
Kjeragbolten
Kjeragbolten, bo on stał się tym razem celem naszego hikkingu, co roku przyciąga rzesze turystów spragnionych wrażeń. A te dostarcza wejście na głaz, który utknął w szczelinie między dwoma skałami. Pikanterii dodaje fakt, że w razie niepowodzenia i omcknięcia spada się kilkaset metrów na stromy brzeg fiordu. W pobliżu głazu znajduje się mnóstwo miejsc oferujących wspaniałe widoki na całą okolicę. Warto tutaj być na zachód słońca, którego ostatnie promienie mienią się w wodach wdzierających się głęboko w ląd morza.

Trasa standardowa z parkingu
Na Kjeragbolten można dostać się z parkingu położonego tuż przy malowniczej drodze numer 4224 prowadzącej od okolic Suleskard do Lysebotn. Koszt zaparkowania samochodu nie jest mały bo zaczyna się od 300 Kr. Jednak zaczynając stąd pozostaje już tylko przejść początkowo dosyć wymagający szlak, by po niecałych 5 km stanąć na jednym z punktów widokowych na skraju przepaści. My nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie postanowili przejść okrężnej trasy. A ta dostarczyła nam niezapomnianych wrażeń i dodatkowo pozwoliła zaoszczędzić kilka stówek.


Darmowy parking
By nie płacić za parking postanowiliśmy stanąć na jednej z szutrowych dróg (59.024126, 6.654228). Prowadzi ona do sporego jeziora Akslaråtjørna i jak się przekonaliśmy, jest całkiem popularnym miejscem. Nie oznacza to jednak, że jest tłoczno. Większość ekip parkowała wyżej, tuż przy tamie na wspomnianym jeziorze. My wybraliśmy szerokie i płaskie pobocze około 500 metrów od głównej drogi. I przez dwie noce nie mieliśmy innego towarzystwa prócz stadka owiec.



Wzdłuż jezior
Nasza trasa miała zaczynać się przy jeziorze Akslaråtjørna skąd w pierwszej kolejności dotrzeć mieliśmy do rozwidlenia na Kjerag (1132 m n.p.m.). Pierwszy etap nie jest wymagający i przez około 2 km prowadzi po szutrowej drodze technicznej, zamkniętej dla ruchu samochodowego. Dzięki temu mogliśmy skupić się na widokach. A te są nieziemskie.



Wokół widać większe lub mniejsze jeziora, które mienią się w świetle słońca miedzy jałowymi zboczami gór o jasnej barwie. Niewielu turystów wybiera ten szlak, dlatego przejście tego dwukilometrowego odcinka i następnych 2 km prowadzących tuż nad brzegiem jeziora Langavatn upłynęło nam w ciszy i we własnym towarzystwie.


Wspinaczka na Kjerag
Mając na liczniku około 4 km rozpoczęliśmy wspinaczkę. Od schronów nad Langavatn na szczyt Kjeragu mieliśmy przejść kolejne 5 km.


Za plecami mieliśmy szczyty Strålaus, Gaupefjellet czy Sandvassknuten. Przed sobą ścieżkę wijącą się w górę po trawach i mchach. Pokonawszy kilkaset metrów wyszliśmy na mniej strome ale już skaliste zbocze. Gdzieniegdzie w zagłębieniach zalegała woda po opadach, a może jeszcze po stopionym śniegu. Wokół nas rozciągała się cudowna panorama.

Później zeszliśmy do niewielkiej dolinki, gdzie po przeciwnej stronie jeziora wybijały się w górę ostre krawędzie kotła polodowcowego. Tutaj trasa wiodła do skrzyżowania ze szlakiem z dochodzącym do Kjeragbolten od strony parkingu. My użyliśmy tylko połowy ścieżki, gdyż dochodząc do krzyżówki zbyt mocno dobilibyśmy od szczytu Kjeragu. Wspieliśmy się po wydeptanej najpewniej przez owce ścieżce na przełęcz i wyszliśmy na skaliste wypłaszczenie.
Trasa wiodła nas po wygładzonych tysiące lat temu lodowcem skałach, pomiędzy którymi od czasu do czasu szumiał potok lodowatej wody. Dochodząc do szczytu Kjeragu dostrzegliśmy wydrążone szerokie i głębokie koryta dawnych rzek, które woda z lodowców formowała w gładkich skałach. Niektóre mają głębokość kilkunastu metrów, a na dnie gdzie nie dochodzi zbyt wiele słońca jeszcze zalegały kawałki lodu.

Szczyt nie jest najbardziej imponującym jaki zdobyliśmy. Jednak roztacza się z niego piękny widok na całą okolicę. W oddali majaczyła poszarpane krawędzie popularnej skały. Czym prędzej się tam udaliśmy.

Okolica Kjeragbolten
Zejście z Kjeragu w stronę Kjeragbolten nie należało do najprostszych. Musieliśmy wyszukiwać drogę między szerokimi szczelinami w skałach i omijać dawne koryta rzek. W końcu jednak stanęliśmy na jednej z wielu półek skalnych, z której spojrzeliśmy w dół. Pod sobą mieliśmy przepaść kończącą się kilkaset metrów niżej w fiordzie.


Okolica usiana jest wieloma półkami, dlatego nawet kiedy jest tłoczno zawsze znajdzie się jakiś skrawek miejsca dla siebie. Kiedy pojawiliśmy się na szczycie było dosyć późne popołudnie. Nie było zbyt wielu turystów. Większość miejsc mieliśmy na wyłączność. Zaczęliśmy spacerować wzdłuż skał oglądając coraz niżej opadające słońce, którego promienie odbijały się od wód fiordu.
Wisząca skała
Zeszliśmy wzdłuż koryta potoku wypływającego ze sporej wielkości czapy śniegu, która ostała się po zimie. W pewnym momencie potok niknął w przepaści. Wzrok przyciągał teraz sporej wielkości głaz uczepiony o dwie ściany skalne.

Kjeragbolten. Widząc go nie mało się zdziwiliśmy. Spodziewaliśmy się, że większość zdjęć pokazujących go jest oszustwem, dziełem odpowiedniego skadrowania czy uchwycenia go z innej perspektywy, by wydawało się że głaz jest zawieszony nad nicością. Na żywo okazało się, że wejście na niego jest szaleństwem graniczącą z głupotą.
Nie ma absolutnie żadnych zabezpieczeń w postaci siatki rozwieszonej poniżej głazu. Nie ma barierek ani lin by trzymać się ich w momencie wejścia. Spod kamienia dmucha wilgotne, zimne powietrze, a woda z potoku wzbija się w górę delikatnie obryzgując wszystko wokół – również wiszącą skałę. Powierzchnia głazu jest w wielu miejscach wygładzona przez tysiące butów. Wydaje się, że ten kawał kamienia trzyma się jedynie na kępce trawy, która lada moment może się wykruszyć uwalniając głaz z uścisku. Sama ścieżka, ostatnie trzy metry od sławnego kamienia to kilkudziesięciocentymetrowy skrawek ziemi bez zabezpieczeń, za skrajem której zionie przepaść i na dnie której widać niebieskie wody fiordu.

Nie mamy lęku wysokości ani przestrzeni. Jednak w chwili stania kilka metrów od Kjeragbolten pojęliśmy, że nie wejdziemy na niego. Kusząca perspektywa znalezienia się w gronie „zdobywców” była niczym w porównaniu do niebezpieczeństw jakie dostrzegaliśmy niemal na każdym kroku. Nie chcieliśmy ryzykować. Nie mając jakiegokolwiek zabezpieczenia i najmniejszej pewności co do reakcji naszych ciał, odpuściliśmy. Uwieczniliśmy się obok słynnego głazu na kilkunastu fotografiach, w różnych pozycjach. I to nam wystarczy. Kto wie, może wrócimy tu kiedyś wyposażeni w uprząż i odpowiednią linę? Na razie musiało nam wystarczyć spojrzenie na wiszącą skałę. A emocje związane z jej widokiem były i tak zdecydowanie mocne.


Odwrót
Kiedy nacieszyliśmy oko zarówno sławnym głazem jak i widokiem z okolicznych spotów, obraliśmy kurs na parking z którego wyrusza większość turystów. Nie chcieliśmy wracać tą samą drogą. Ze względu na zmierzch ustępujący powoli nocy zdecydowaliśmy się iść lepiej oznakowanym szlakiem. Co nie oznacza, że prostym.
Po kilkudziesięciu minutach doszliśmy do rozwidlenia, które musielibyśmy minąć wcześniej idąc w stronę Kjeragbolten, gdybyśmy nie zboczyli na Kjerag. Ponownie spojrzeliśmy na majaczące w oddali kocioł i jezioro. Tutaj ścieżka prowadzi po stromym zboczu do górskiego schronu, gdzie skryć się można na wypadek załamania pogody lub w innym niebezpiecznym momencie.

Skręciliśmy na północ i doszliśmy do krańca skały z gdzie rozpoczął się pierwszy etap zejścia z użyciem rozwieszonych łańcuchów. Trzeba przyznać, że ich obecność niekoniecznie pomagała. Lepiej było iść nieco dalej od nich po mniej wyszuranych butami skałach.
Zeszliśmy do niewielkiego kotła pokrytego zieloną trawą na której pasły się owce. Przed nami majaczył ostatni grzbiet oddzielający nas od parkingu. Istniej tutaj możliwość szybszego zejścia na drogę z pominięciem parkingu. Wystarczy odbić od szlaku i wejść niezbyt stromym, ale z pewnością mokrym żlebem na szczyt przełęczy i móc zejść bezpośrednio do drogi. Ze względu na późną porę zdecydowaliśmy się jednak kontynuować marsz po szlaku.

Po wdrapaniu się na grzbiet góry pozostało ostrożnie zejść do parkingu. Tutaj również rozwieszono łańcuchy. Tym razem przydały się nieco bardziej. Zawieszając się na nich można było spuszczać się niżej po stromych, gładkich skałach. No i pozwalały utrzymać szlak przy sobie co w ciemnościach nie było takie proste nawet z użyciem latarek.
Droga do Bombla
Osiągnęliśmy w końcu parking. Był niemal pusty. Zostały na nim zapewne tylko samochody tych, którzy nocowali w górach. My wyszliśmy na drogę i w pojedynczych błyskach spadających gwiazd pojawiających się tu i ówdzie na niebie rozpoczęliśmy ostatni etap naszej wędrówki. Do przejścia mieliśmy 3 km.
Na szczęście trasa biegła po asfalcie. Nie musieliśmy skupiać się już tak na stawianiu kolejnych kroków, z czego nasze zmęczone ciała z pewnością się ucieszyły.
Podsumowując
Przejście całej okrężnej trasy oraz długi pobyt w okolicach Kjeragbolten zajęły nam około 11 godzin. Według wskazań naszych krokomierzy przeszliśmy około 20 km. Według mapy do pokonania mieliśmy mieć 17 km, więc około 3 km zrobiliśmy zwiedzając szczyt półki skalnej i Kjeragbolten.


Polecamy każdemu, kto dysponuje większym zapasem czasu i energii, by przeszedł tą trasę. Jest bardzo zróżnicowana, widokowo zachwyca i daje dużo frajdy. Pozwala na obcowanie z surowymi górami, chłodem wydobywającym się z głębokich szczelin, oglądanie zachodu słońca nad fiordem czy wreszcie zobaczenie jednego z najsłynniejszymi głazów Norwegii. Czego chcieć więcej? Może kąpieli w basenie albo sesji w saunie po skończonej wędrówce? Tak, zdecydowanie by się przydało.
Zachęcamy do śledzenia naszych poczynań w naszych socialach na Facebooku i Instagramie. Obserwujcie również samego bloga gdzie staramy się wrzucać informacje i porady o najciekawszych rzeczach jakie doświadczamy podczas naszych podróży.