Osiemnaście dni sierpnia 2020 roku postanowiliśmy przeznaczyć na ostateczne testy naszego samochodu. Do tej pory, gdy podróżowaliśmy głównie „wokół komina” Bombel spisywał się całkiem nieźle. Stwierdziliśmy, że takie krótkie wycieczki nie oddadzą tego, czego doświadczać będziemy kiedy wyruszymy już w długą trasę. Na mikro wyprawach ciężko jest przecież sprawdzić, czy środek lokomocji wytrzyma trudy codziennej jazdy? I czy zabudowane przez nas wnętrze spełnia nasze oczekiwania.
Aby przeprowadzić próbę wybraliśmy zróżnicowaną trasę przez centralną i wschodnią Polskę. Znamy te tereny z rowerowych wyjazdów, takich jak majówkowa wycieczka z Gdyni do Torunia czy dwumiesięczna wyprawa przez Green Velo. Wiemy, że znacznie łatwiej tam o noclegi na dziko, a i same tereny są znacznie ładniejsze i bardziej malownicze. Zależało nam na odpoczynku od zgiełku metropolii czy pędu fundowanego nam każdego dnia.
Dojechaliśmy prawie na Nordkapp
Powyższe sformułowanie brzmi może abstrakcyjnie, ale pokonaliśmy odległości 2575 km. Okazuje się, że to mniej więcej tyle ile musielibyśmy przejechać w drodze na Nordkapp (2920 km). Brakło zaledwie 355 km. Przynajmniej według wskazań Google Maps. Jest to dla nas doskonała wiadomość. Bombel pokonał tę odległość i nie sprawiła mu większych problemów. Dlatego tym bardziej zaczynamy wierzyć, że nasz plan dotarcia na odległą północ jest do zrealizowania.
Minivan prócz bycia naszym domem, miał zastąpić wszystkie środki transportu, które do tej pory wykorzystywaliśmy w czasie wypraw. Do tej pory większość dnia na trasie spędzaliśmy na dojazdy do ciekawych miejsc (choćby w czasie wyprawy Ekstra13). Ekstra13 była przygodą związaną ściśle z drogą, a docieranie do atrakcji wynagradzało jej trudy. Po zakupie samochodu, postanowiliśmy ten proces nieco przyśpieszyć. Nadal odczuwamy przyjemność z przemieszczania się, jednak teraz jest to znacznie wygodniejsze i nie tracimy sił. Mamy dzięki temu więcej energii na zwiedzanie, gdy docieramy do ciekawego miejsca.
Pomimo tego, że przejechaliśmy spory kawałek odległości, nie zrezygnowaliśmy całkowicie z pieszych wędrówek. W czasie podróży po Polsce pokonaliśmy około 135 km. Były to głównie trekkingi po parkach narodowych, szlakach turystycznych, a także samych miastach czy miasteczkach.
Bez dachu nad głową – pozornie
W czasie tułaczki przez Polskę nie wydaliśmy ani złotówki za nocleg. Wybieraliśmy miejsca w taki sposób, by uniknąć opłat za parking i by nie korzystać z kempingów. To pozwoliło nam na uniezależnienie się od bazy noclegowej, dostępności miejsc.
Do tej pory znaczną część budżetu każdej z krótkiej podróży czy kilkumiesięcznej wyprawy pochłaniały noclegi. Szczególnie zauważyliśmy to właśnie w czasie drogi z Polski do Grecji i z powrotem, gdy dopadła nas strefa Euro. Trudno było wtedy utrzymać się z dziennym budżetem na wyznaczonym poziomie. Za dach nad głową musieliśmy płacić niekiedy ponad 100 złotych. Nasz dom na kółkach miał to zmienić. I udało się!
Nasze miejsca postoju wybieraliśmy zazwyczaj korzystając z aplikacji Park4Night, którą opisywaliśmy w artykule „Cyfrowa wagabunda„. Zamieszczone są tam informacje na temat miejscówek z całego świata, wartych odwiedzenia i zostania na noc. Natomiast kiedy Park4Night nie wskazywał żadnych ciekawych punktów, korzystaliśmy z map Grupy Biwakowej, która działa na podobnej zasadzie. Czasami również decydowaliśmy się na noc nad jeziorem czy w lesie po wyszukaniu miejscówki po prostu na Mapach Google’a.
Bez względu z jakich narzędzi korzystaliśmy, każde dało nam możliwość zaoszczędzenia sporej ilości pieniędzy. Mogliśmy spożytkować je na zakup jedzenia, biletów do atrakcji czy paliwa. A o tym ostatnim warto wspomnieć, bo…
… droga pochłonęła zaskakująco mało paliwa i pieniędzy!
W pierwszym tygodniu korzystaliśmy sporo z dróg ekspresowych (ale nie autostrad). Po siedmiu dniach postanowiliśmy całkowicie zrezygnować z szybkiej jazdy. Kolejne odcinki tras pokonywaliśmy bocznymi drogami.
Dało nam to niebywałą frajdę, gdyż wreszcie nie czuliśmy na karkach oddechu zaaferowanych współtowarzyszy drogi. Mogliśmy spokojnie zatrzymywać się wtedy gdy chcieliśmy i skupić się na otoczeniu oraz mijanych przez nas ciekawostkach architektonicznych czy przyrodniczych. Nie jest to może najbardziej ekonomiczny sposób na jazdę, to podróż przez wioski czy szosy leśne była bardziej satysfakcjonująca. Dawała nam również poczucie spójności z dotychczasowymi podróżami. To właśnie takimi trasami zazwyczaj przemierzaliśmy świat i to one pozwalały poczuć się wolnymi.
Jeszcze przed wyruszeniem w Polskę wiedzieliśmy, że Bombel ma rewelacyjne spalanie, a koszty podróży nim nie są zbyt wysokie. Instalacja LPG jest dla nas wybawieniem i to ona sprawia, że podróż naszym samochodem się po prostu opłaca. Wyprawa po kraju tylko utwierdziła nas w tym przekonaniu.
Bak mamy zatankowany benzyną do pełna by uniknąć nieprzyjemnych sytuacji szukania na gwałt stacji. Jednak podróżujemy tylko i wyłącznie na LPG, a benzynę wykorzystujemy na dojechanie do taniej stacji gdy zbiornik gazu jest pusty. Na jednym tankowaniu gazu (zbiornik mieści około 37-38 l) jesteśmy w stanie przejechać około 370-390 km. Ceny w sierpniu, nie były tak atrakcyjne jak na początku roku. Wydaliśmy przez te osiemnaście dni 570,10 zł na gaz. Benzyny nie tankowaliśmy, ponieważ nie zużyliśmy jej zbyt dużo i bak jest nadal niemal pełny.
Podana cena zawiera również koszty kawy czy hot-dogów na stacjach paliw. Nie byliśmy w stanie już odliczyć, a które powiększały koszt tankowania.
Co widzieliśmy i przeżyliśmy?
Podczas tych ponad dwóch tygodni przejechaliśmy przez dziesięć województw Polski centralnej i wschodniej. Udało się nam wejść na teren trzech Parków Narodowych: Wielkopolskiego, Poleskiego czy Świętokrzyskiego.
W Wielkopolskim Parku Narodowym postanowiliśmy zobaczyć Jezioro Góreckie, które jest największym akwenem na terenie Parku. Stanowi również najpopularniejszy cel wycieczek turystycznych. Na jednej z dwóch wysp – Zamkową mieszczą się ruiny zamku Klaudyny Potockiej z Działyńskich. W drodze do zamkowej wyspy oraz na trasie powrotnej minęliśmy kilka mniejszych jezior oraz sporo głazów narzutowych. Przywędrowały do nas na lodowcu aż ze Skandynawii.
Poleski Park Narodowy zachwycił nas zupełnie inną niż dotychczas widzianą rzeźbą terenu. Na terenie Parku dominują bagna, torfowiska czy jeziora krasowe. Są domem dla wielu gatunków zwierząt (w tym również dla łosi czy żółwi błotnych). Zwierząt innych niż kaczki, jaskółki czy kilku żurawi nie udało się nam zaobserwować. Jednak sam spacer po trasach turystycznych daje dużo frajdy. My wybraliśmy ścieżki „Spławy” oraz „Czahary”, które są doskonale przygotowane dla odwiedzających. Niemal całe trasy pokonuje się na specjalnych kładkach chroniącymi tamtejsze podłoże przed niszczycielskim działaniem buciorów. Pozwalają one dotrzeć turystom do miejsc, do których dostanie się wymagałoby w innym wypadku użycia przynajmniej wysokich kaloszy.
O ile dwa opisane Parki odwiedziliśmy po raz pierwszy, to do Świętokrzyskiego Parku Narodowego zawitaliśmy drugi raz w życiu. Poprzednio, na wyprawie rowerowej przez Szlak Green Velo wjeżdżaliśmy na Łysą Górę (594 m n.p.m.). Przeczytać o tym możecie w trzeciej części relacji z tej podróży. Tym razem postanowiliśmy wejść na najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich – Łysicę (612 m n.p.m.). Należy do Korony Gór Polski, której zdobywaniem aktualnie się zajmujemy. Był to przy okazji mały spacer w przerwie w trasie z Kazimierza Dolnego do Nowego Targu. Szkoda byłoby odpuścić ten szczyt, będąc tak blisko.
Prócz Łysicy, w czasie podróży przez Polskę postanowiliśmy zdobyć jeszcze inne szczyty. Kolejnym na naszej mapie był wierzchołek Turbacza (1310 m n.p.m.) należący do pasma Gorców. Między innymi z tego powodu postanowiliśmy zjawić się w Nowym Targu, skąd wejście na niego jest najłatwiejsze.
Korzystając z bliskości innego szczytu, zdecydowaliśmy się jeszcze na zrobienie dodatkowej pętli i pojechaliśmy kawałek na wschód. Tam bowiem czekała na nas Lackowa (997 m n.p.m.) nazywana „Górą Policjantów” ze względu na charakterystyczną cyfrę wskazującą jej wysokość. Był to o tyle ciekawy szczyt, że dużą część trasy pokonaliśmy poza szlakami. Przyniosło to wiele miłych chwil i mogliśmy poczuć się jeszcze bardziej wolni, nieograniczeni twardym nakazem maszerowania tylko po wyznaczonej ścieżce.
Niski koszt wolności
Łącznie w czasie całej podróży wydaliśmy 1886,15 złotych na dwie osoby, wliczając w to atrakcje, jedzenie czy paliwo. Jest to dla nas bardzo dobry wyni. Nie nie skupialiśmy się zbytnio na wydatkach, kupowaliśmy to na co mieliśmy ochotę. Jednak co najważniejsze, oderwaliśmy się od codziennych spraw, zapomnieliśmy o zmartwieniach, które pojawiały się od dłuższego czasu. Wreszcie wróciła wolność, której z utęsknieniem wypatrywaliśmy. Wróciła werwa i chęci na więcej. Biorąc pod uwagę to wszystko, koszt podróży chyba jest niewielki, prawda?
Mamy nadzieję, że tym tekstem pomożemy Wam podjąć decyzję o samodzielnym ruszeniu w świat. Że uwierzycie iż można zobaczyć coś ciekawego na własnym podwórku bez konieczności wydawania majątku. My podróżowaliśmy mając dom na kółkach. Wy możecie spróbować z rowerami czy plecakiem. Polecamy gorąco i z całego serca.
Śledźcie nas tutaj oraz na naszych social mediach. Dzięki temu nie przegapicie kolejnych artykułów, relacji czy przemyśleń. Mamy nadzieję, że wkrótce pojawi się również kilka tekstów dotyczących największych atrakcji jakie zwiedziliśmy w czasie tej podróży. Dlatego odwiedzajcie naszego Facebooka czy Instagrama by być na bieżąco.
Pamiętajcie, że możecie wspierać nasze działania na różne sposoby. Na przykład kupując naszą książkę „Pierwsza wyprawa rowerowa„. Skusiła się na nią spora część Czytelników. Zastanawia Was jak zorganizowaliśmy swoją pierwszą wyprawę rowerową, na co zwróciliśmy uwagę i jak nam minęła? Koniecznie ją kupcie. Dziękujemy z góry.
Inne sposoby znajdziecie w zakładce „Wsparcie„. Bez względu na co się zdecydujecie, dziękujemy z całego serca. Jest to dla nas ogromnie ważne i daje kopa do działania.