To, że lubimy spontaniczne wyjazdy nikomu już zapewne nie musimy udowadniać. Niejednokrotnie zdarzało się nam nie planować podróży i ograniczyć się tylko do zdecydowania o kierunku i bagażu, który ze sobą zabierzemy. Nie wychodzi nam wielogodzinne przesiadywanie nad mapami czy opiniami innych podróżników. Cenimy sobie niezależność i wolność wyboru. Nie chcemy ograniczać się do przemyślanej dokładnie i ułożonej skrupulatnie listy atrakcji z dopisaną obok jedyną akceptowalną datą odwiedzenia. Taki sposób podróżowania zbyt mocno kojarzy się nam z touroperatorami, od których przed wyjazdem otrzymuje się ramowy plan wycieczki. A między innymi niechęć do nich spowodowała, że podróżujemy na własną rękę.

Brak planu ma minusy

Nasza filozofia nie wiąże się jednak z samymi superlatywami. Brak planu to uciążliwe momenty, napotykanie problemów, które łatwo można było przewidzieć, gdyby podjęło się choć minimalny wysiłek wyszukania odpowiednich informacji. To niepewność co do jutra czy ciut dalszej przyszłości. Skoro więc mówi się, że podróże kształtują człowieka i jego charakter oraz sposób postępowania również pomiędzy wyjazdami, to czy taką otwartą postawę i metodę obchodzenia się ze światem można zaszczepić na codzienność i czerpać z niej korzyści? Czy brak planu na życie jest końcem świata, skoro w podróży to najlepsza opcja? O tym w dalszej części artykułu.

Spontaniczne wyprawy to nasza domena

Musimy przyznać, że chociażby tak duża wyprawa jaką była dla nas Ekstra13, przebiegająca przez trzynaście krajów Europy Południowej i trwająca łącznie dwadzieścia dwa tygodnie, była w dużej mierze spontaniczna. Decyzja o wyjeździe pojawiła się na przełomie 2017 i 2018 roku, w Sylwestra, tuż po północy (co tu ukrywać, promile krążące we krwi spowodowały, że strach przed nieznanym praktycznie zniknął). I pomimo kilku prób rozpisania chociażby ramowego planu wyprawy, trzy i pół miesiąca później wyruszaliśmy na trasę wiedząc tylko, że chcemy dojechać do Grecji na rowerach i najpewniej wrócić na nich. Aby naszej „krążownikowej” naturze stało się zadość, drogę powrotną nakreśliliśmy w głowach oczywiście po innej trasie i innych krajach. Bez planu, bez wiedzy na temat czekających nas niespodzianek (jak się okazało później również tych niezbyt miłych) jechaliśmy dzień po dniu przed siebie. Nigdy nie byliśmy pewni gdzie się znajdziemy, toteż nie rezerwowaliśmy noclegów. Zresztą byliśmy przygotowani na większość nieprzewidzianych postojów na trasie (namiot), więc zmartwienie polegające na braku pewności co do bezpiecznie spędzonej nocy pojawiało się stosunkowo rzadko. Informacje o zbliżających się atrakcjach sprawdzaliśmy na bieżąco. Podobnie robiliśmy zakupy decydując już w sklepie na co mamy ochotę. Początkowo nie upewnialiśmy się co do trudności trasy. Po prostu, gdy przed nami pojawiało się duże wzniesienie, brnęliśmy w górę – powoli, ale mimo to posuwaliśmy się do przodu. Stawialiśmy czoła problemom, nie starając się ich nawet przewidzieć. Były i już.

Ale ktoś mógłby nam zarzucić, że jedna wyprawa zorganizowana na takich warunkach, to nie spontaniczność czy większa idea. To jednorazowe niedopatrzenie. Daleko jednak nie szukając dajmy przykład miesięcznej podróży po Gruzji. Fakt, że pomysł wyjazdu do tego kraju pojawiał się i znikał co jakiś czas o wiele wcześniej niż w przypadku Ekstra13. Ale i tym razem naszym jedynym przygotowaniem było jako takie sprawdzenie co by nas interesowało, które miejsca warto odwiedzić? No i zaopatrzyliśmy się w przewodnik. Otwieraliśmy go jednak dopiero w trakcie podróży i tylko po to, by dowiedzieć się czegoś o miejscu w którym się znajdowaliśmy. Gdyby nie brak dostępu do internetu, ta dosyć gruba publikacja niszczałaby w plecaku. Z dnia na dzień decydowaliśmy się na kierunek, szukaliśmy odpowiedniego autobusu czy pociągu i jechaliśmy.

Green Velo? Przebieg trasy znaliśmy ze spotów reklamowych. Kolejne informacje co do atrakcji zbieraliśmy ze zdobytych ledwo broszur i atlasów rowerowych będąc już na trasie. Kiedy w punktach informacji turystycznej brakowało dostępnych materiałów, wypytywaliśmy o ciekawe miejsca, albo szukaliśmy w Internecie. Zdarzało się jechać „na krzywy ryj”, bez wiedzy co przed nami.

Jeden z pierwszych dłuższych wypadów za granicę, kiedy planowaliśmy zwiedzić Pragę, Wiedeń, Bratysławę i Budapeszt z plecakami skończył się ostatecznie miesięcznym pobytem w tej pierwszej stolicy. Resztę odpuściliśmy, ale nie żałując decyzji. Zakochaliśmy się w Pradze i bardzo trudno było nam z niej wyjechać. Do tej pory darzymy ją wielkim pozytywnym uczuciem, choć po ostatniej wyprawie przez Europę, stolica Czech zaczęła ustępować miejsca Budapesztowi.

Jak w podróży, tak i w codzienności…

Ta spontaniczność w podróży i raczej luzackie podejście do tematu (lub – jak kto woli – brak organizacji i szczyt głupoty), spowodowały nieodwracalnie spustoszenie w naszym myśleniu. Podświadomie zaczęliśmy wdrażać swoje wyjazdowe nawyki do codziennego życia.

Życie? Zrób się samo!

Po pierwsze przestaliśmy wszystko planować. Pomimo kilku istotnych wydarzeń, które musieliśmy chcąc nie chcąc ulokować w odpowiednim miejscu na którejś z kart kalendarza, resztę – mówiąc dobitnie – „olaliśmy”. Nie odwróciliśmy się rzecz jasna od nich. Zwyczajnie przyjęliśmy postawę, że jeśli coś ma się stać albo coś musimy zrobić, a jest to dostatecznie daleki termin, że nie wpływa na „tu i teraz”, możemy pozostawić jego organizację losowi. Dopiero gdy zbliżymy się niebezpiecznie do tzw. deadline’u, zaczynamy myśleć. Takie podejście uwolniło nas od zaprzątania sobie głowy rzeczami mało istotnymi. Chcemy coś zrobić, ale w tym dokładnie momencie nie możemy? Zostawmy to i zobaczymy co się wydarzy. Może nie będziemy musieli się wysilać, bo ta konkretna rzecz sama jakimś nadprzyrodzonym sposobem znajdzie rozwiązanie problemu albo potoczy się w oczekiwanym kierunku.

Problemy coraz mniejsze

Drugą cechą, jaką nabyliśmy po tych kilku podróżach, to odporność na niepowodzenia i większa lub mniejsza zdolność do pokonywania problemów. W czasie wypraw rowerowych, kiedy przed nami pojawiła się wysoka góra, przez chwilę mieliśmy wątpliwości, czy podjąć ryzyko i wysiłek by wspiąć się na nią, a nie zwyczajnie objechać. Decydowaliśmy się zawalczyć. Bój ze wzniesieniem, z własnymi demonami, które powtarzały, żeby wrócić i nie męczyć się trwała wiele razy dłużej niż zakładaliśmy. Ale, wspierając się wspólnie i dopingując, tłamsiliśmy złe myśli i pokonaliśmy trudność. Zabrzmi to zapewne jak niejedno „świadectwo” motywacyjnych mówców, ale pokonanie góry powodowało, że gdy później pojawiał się problem, z mniejszą niepewnością podejmowaliśmy rękawice. I zostało nam to do dzisiaj. Mamy kłopot z czymś? Mówimy sobie: „Pamiętasz jak wjechałaś/eś na tą cholerną górę, chociaż byłaś/eś wyczerpan/y? Wtedy dałaś/eś radę, to i teraz dasz!”. I jest jakoś łatwiej. Być może to nie analizowanie wielkości problemu tylko zaakceptowanie go takim jakim jest sprawia, że walka z nim przebiega jakoś bardziej gładko, a negatywne skutki są mniej dotkliwe? A może zwyczajnie trudności w pracy albo konflikt z drugim człowiekiem jest czymś mniej bolącym niż walka z własnym ja, które jest rozdarte? Tak czy inaczej, na wyjazdach mieliśmy wielokrotnie problemy duże i małe. Gdybyśmy je przewidzieli, rozwiązanie ich byłoby może łatwiejsze. Ale cieszymy się, że się pojawiły. Nauczyliśmy się z nimi radzić.

„Kociołek Panoramiksa”

Spontaniczny wyjazd to też konieczność improwizowania. Zapomnieliśmy zaopatrzyć się w prowiant na wieczór i musieliśmy skomponować coś ciepłego z wątłych zapasów należących do „tych na czarną godzinę”. W mieście nie było pola kempingowego, a nie mieliśmy siły jechać do następnej miejscowości – zagadywaliśmy obcych ludzi i próbowaliśmy wspólnie załatwić dach nad głową.
Podobnie jest w codzienności. Nadal zdarza się nam gotować dania typu „Kociołek Panoramiksa”. Coś się zepsuje, wyszukujemy sposób by samodzielnie to naprawić. Podróże pobudziły naszą kreatywność i poszerzyły nasze pola widzenia.

Wielkie otwarcie!

Będąc czy to na tej czy innej wyprawie zdarzało się nam polegać na obcych ludziach. Brak zaklepanych miejsc w hostelach czy znikome informacje na temat okolicy zmuszały nas do pytania przechodniów czy ludzi obsługujących jakąś atrakcję o różne rzeczy. I wiadomości od nich traktowaliśmy jak prawdę jedyną słuszną. Nie mieliśmy wszak porównania. Kilka razy zdarzyło się, że wychodziliśmy na tym niezbyt dobrze. Całe szczęście tych bardzo pomocnych ludzi, którzy rzeczywiście wiedzieli co mówią było zdecydowanie więcej. I to nauczyło nas ufać drugiemu człowiekowi. Przekonaliśmy się, że ludzie są z gruntu dobrzy i pomocni. Karmieni przez lata naukami, że nikomu nie można wierzyć, że inni tylko czekają na to by wbić ci nóż w plecy okazywały się nieprawdą (oczywiście poza kilkoma wyjątkami, które potwierdzają tylko regułę). Obraz człowieka jest mocno przerysowany i zniekształcony przez media, które skupiają się na konfliktach, niepowodzeniach i strachu. Wyjeżdżając w obce miejsce pojawia się przez moment myśl, że może ten kierunek jest zbyt niebezpieczny, że coś może się stać. Dopiero kiedy dojeżdża się na miejsce, okazuje się, że strach ma wielkie oczy i nic poza tym.
Te pozytywne doświadczenia z drugim człowiekiem sprawiły, że teraz skupiamy się na dobrych cechach ludzi. A ci, nawet jeśli wydają się być gburami, chamskimi czy złośliwymi, zazwyczaj tylko zakładają maskę. Staramy się wyszukać dobre cechy i na nich się skupiać. Wtedy o wiele łatwiej zbudować relację międzyludzkie.
Dodatkowo nauczeni w podróży nie bać się drugiego człowieka otworzyliśmy się na innych. Swego czasu byliśmy mocno zamknięci. Oboje znamy się jak łyse konie i dotychczas niechętnie wpuszczaliśmy kogoś obcego do naszego świata. Po kilku podróżach i rozmowach ze spotkanymi ludźmi to się zmieniło. Staramy się nie ulegać stereotypom i spoglądać na kogoś tylko z własnej perspektywy, poznawać go takim jakim faktycznie jest.

Plan to nerwowość

Może się to wydawać paradoksem, że takie mało zaplanowane podróże są dla nas o wiele mniej nerwowe niż te, które byśmy rozpisali co do dnia. Owszem, pojawiały się problemy, nie zawsze było różowo a czasami wręcz podle. Ale wszystkie te doświadczenia niosły za sobą naukę, z której od razu wyciągnęliśmy wnioski albo potrzebowaliśmy jeszcze paru „przykładów” by zrozumieć swoje błędy. Jesteśmy przekonani, że gdybyśmy zaplanowali całą Ekstra13 od pierwszego do ostatniego dnia, bylibyśmy spięci mocniej, niż w czasie doświadczania niepowodzeń. Chęć wypełnienia założeń, gonitwa do kolejnych punktów w rozpisce? To wszystko byłoby powodem napięć bo coś nie idzie zgodnie z planem.

Zarówno w podróżniczej rzeczywistości jak i „szarej” codzienności cenimy sobie brak smyczy, która ogranicza nasze ruchy. Wolimy działać spontanicznie. Nie interesuje nas zaplanowane od „A” do „Z” życie. Chcemy doświadczać go w całej jego nieprzewidywalności, pełnej niespodzianek. Bez gotowego „Pomysłu na…”, bez instrukcji. Jesteśmy tylko my i wyzwanie pod tytułem „Życie”.

Jeśli macie podobne zdanie i kierujecie się niemal identyczną filozofią, napiszcie o tym w komentarzu. Wolicie spisać wszystko i skrupulatnie wypełniać punkt po punkcie? Nie ma sprawy. Doceniamy wytrwałość i szanujemy ją. Odezwijcie się w komentarzach i opowiedzcie z jakimi „smokami” codziennie walczycie? A może w ogóle ich nie ma? Jesteśmy ogromnie ciekawi Waszego poglądu na świat i ucieszymy się z każdej, nawet kompletnie różnej wizji.

A jeżeli chcecie zaprosić nas na wirtualną kawę, to wejdźcie w zakładkę „Wsparcie”. Znajdziecie tam informację o planowanych projektach i możliwościach wsparcia. Z góry dziękujemy za kawkę;)

Zapraszamy do czytania kolejnych pojawiających się artykułów.